NAGA BALLADA


NAGA BALLADA

Sł. Tomasz Kordeusz


Przez miasto biegła naga, oszalała

I oczy wypłakała, zwariowała

Nie miała sił, by krzyczeć

Nie miała łez, by płakać

Pikowała lotem rannego ptaka.


A ludzie pod ścianami, na balkonach

Zdziwieni się pytali, kim jest ona?

I szybko uciekali od niej wzrokiem

Aż podszedł jakiś człowiek

Pewnym krokiem.


I zamknął ją w ramionach i zatrzymał

A ona zawstydzona, jak dziewczyna

Zupełnie nie wiedziała co się stało?

I chciała ukryć w dłoniach, drżące ciało.


On zabrał ją do domu, dał herbaty

I kołdrę kolorową, całą w kwiaty

Zasnęła cichuteńko, tak bez słowa

A sen pod złotą mgiełką

Ją schował.


Jak można było kochać tak, jak można?

Miłość ma czasem gorzki smak, jak to poznać?

Jak można było cierpieć tak w rozpaczy?

Że się zatrzymał nagle czas i patrzył.

Jak można było kochać tak, jak można?

Że przestał istnieć cały świat, jak wybaczyć?

Czy jeszcze kiedyś uda się zaufać?

Komuś co szeptać czule chce, do ucha.


Przez miasto szła do domu, jak zatruta

W koszuli pożyczonej, męskich butach

Gdy ludzie szli przed siebie, prosto w życie

A słońce się toczyło, po błękicie.

I nikt już nie pamiętał, co się stało?

Choć ziemią pod stopami, zabujało

Bezdomny znalazł peta na drodze

Bezpański pies się pętał przy nodze.


I wzięła psa ze sobą, nakarmiła

By taka bardzo sama, już nie była

I dostał kocyk w kwiaty, kąt do spania

By się nie tułał dłużej po bramach.

A wszędzie miała rany do kości

I blizny po największej miłości

Nie dały jej zapomnieć o bólach

Te buty i za duża koszula.